piątek, 9 sierpnia 2013

Poród

K. skończył już 7 miesięcy.
Wiek ten zmobilizował mnie w końcu do upamiętnienia poszczególnych ważnych dla nas etapów jego rozwoju w formie fotoksiążki. Pierwszy egzemplarz dostanie na pamiątkę mój Tato.
Ceny fotoksiążek porażają, jednak dosyć duże zniżki można dostac np. na Grouponie.
Niesamowitą frajdę sprawiło mi wybieranie zdjęć, a zrobiliśmy ich od urodzenia  K. ponad kilka tysięcy. Spośród nich wybrałam, bagatela, 580.
Dopiero w programie, który posłużył mi do stworzenia albumu, drogą selekcji, przetrwało nieco ponad 200 zdjęć.
Naszły mnie w związku z tym wspomnienia... całe ich mnóstwo!
Poród.

K. w pierwszej godzinie po porodzie



Miałam można powiedzieć poród lekki. Każdej mamie życzyłabym takiego porodu, duży wysiłek, mało bolało, szybko poszło, momentami było nawet zabawnie.
Być może to ostatnie określenie nie jest na miejscu. Nie lekceważę porodów. Dla mnie jest to walka na śmierć i życie, a walczą aż dwie osoby, matka i dziecko. Nie walczą przeciwko sobie. Walczą wspólnie, o swoje życie, o przetrwanie zarówno swoje jak i całego gatunku, walczą o przetrwanie i rozprzestrzenienie swoich genów.

Tamtego dnia obudziłam się cała mokra o 5 rano.
Termin porodu miałam w zasadzie za miesiąc, jednak wiedziałam że to już to. Poród filmowy - w końcu w większości filmów fabularnych i nie tylko, rozpoczyna się od odpłynięcia wód płodowych, mimo że w rzeczywistości taki początek ma raptem jedynie 10% porodów.
Wzięłam szybki prysznic.
Zero przygotowania, torba niespakowana, nieskompletowana wyprawka, null a nawet mniej niż zero. Kątem oka widziałam jak mąż zawzięcie pakuje wściekłoróżowy ręcznik, taki specjalny do leżenia na plaży, jednostronny, przypominający raczej kocyk niż ręcznik, do torby. Zastanawiałam się skąd go wytrzasnął:)
Czynności skurczowej macicy brak.
Pojechaliśmy do szpitala. Pamiętam nogi miałam jak z galarety. Cała trzęsłąm się niemal ze strachu. Ale powtarzałam sobie cały czas, że będzie dobrze.
Wstępne badanie ginekologiczne, podłączono mnie do ktg.
Patrzyłam na płytki na ścianie i skrupulatnie je liczyłam, aby jakoś uporządkować myśli. Przyszedł sympatyczny pan doktor i zagadał.
W tym samym niemal momencie poczułam narastający ból w podbrzuszu. Achhh spojrzałam na kaloryfer i liczyłam sekundy. Minął. "Uff a więc to mnie czeka" pomyślałam w duchu.
Podreptałam potem na salę porodową i tam już zostaliśmy z mężem do końca.
Ból narastał i opadał, potem przez kilka minut go nie było. I tak w kółko. Regularna czynność skurczowa.
Cały czas dziękowałam matce naturze za to, że ból nie jest ciągły. Inaczej tego nie przetrwałaby chyba żadna kobieta. Zawsze w kulminacyjnym momencie bólu można sobie pomyśleć, ze zaraz ból minie i mija.
Dostałam wielką piłkę do ćwiczeń. Siedziałam na niej i manewrowałam swoim ciałem do przodu, do tyłu i na boki.
Miałam świetną położną, która troszczyła się o mnie, zaglądała cały czas. Czułam się przy niej bezpiecznie. Koleżanka męża mówiła o niej "wymiatacz porodów" i faktycznie wiedzę miała olbrzymią, a przede wszystkim miała duże doświadczenie, refleks i odpowiednią rękę. I do tego talent. Można go mieć lub nie mieć. Wiedza teoretyczna nie wystarczy. Pani położna miała talent. Wspominam ją po dziś dzień.
Druga położna, młoda studentka, która cały czas była przy mnie, była w podobnym wieku więc była też dla mnie niesamowicie miłym towazystwem. Mimo swojego młodego wieku zaskoczyła mnie swoją wiedzą, obyciem i doświadczeniem. Będzie świetna w swoim fachu, już to widać.
Wracając do porodu. Pani położna zaproponowała prysznic. Poszłam więc się umyć. Drzwi pilnował mąż. Niestety, wody płodowe, jak to wody płynęły wartkim strumieniem i ciężko je było zatamować wkładem.
Po chwili ktoś z impetem wszedł do pokoju. Usłyszeliśmy z mężem śliiiizzzggg i zza uchylonych drzwi zdołałam dojrzeć wielką czuprynę lecącą w dół i zadarte do góry nogi, również lecące w dół. Ktoś z rumorem upadł na posadzkę. Usłyszeliśmy komenatrz o nieco pretensjonalnym tonie "No nie, te wody płodowe są takie śliskie i lepkie"
Parsknęłam śmiechem. Powstrzymywałam się ręką żeby nie śmiać się głośno. Skurcz narastał a ja myślałam że padnę w łazience ze śmiechu. Mąż próbował zachować kamienną twarz. Wszedł do pokoju i zapytał, czy nic się nie stało. Nie mam pojęcia jak zapanował jak śmiechem. Ja nie byłam w stanie zapanować nad swoim więc ukrywałam się w toalecie. Całe szczeście, że tej pani nic się nie stało. Potem było mi głupio z powodu mojego śmiechu.
Skurcze nasiliły się. Nie były jednak silniejsze niż bóle miesiączkowe, które miałam do tej pory w trakcie menstruacji. A były one zawsze bardzo silne, w szczególności pierwszego dnia, zwijałam się wtedy z bólu. Skurcze w trakcie porodu były o podobnym natężeniu bólu, wiec szło wytrzymać.
Podsumowanie: 4cm rozwarcia ból był ok. Skurcze bolesne jak przy miesiączce, z tym ze ból narastał i opadał, przeplatany był okresami bezbólowymi, lepiej więc niż przy miesiączce.
Mąż, dzięki uprzejmości położnej, nasłuchiwał brzuch słuchawką Pinarda. Oczywiście ktg był podstawą.Przyszła tez znajoma męża. Zaczęli rozmawiać o wyjazdach zagranicznych, a ja męczyłam się w bólach. Poczułam się jak w jakimś serialu komediowym. Mąż sobie papla, a ja biedna leże zapomniana, co jakiś czas ściskająca kulke z papieru, by sobie ulżyć przy skurczach. Jak już miałam ochotę kopnąć go soczyście w tyłek, przypomniał sobie o mnie i o tym, że tak, jednak teraz rodzę. 
Skurcze nasiliły się. Były już nieco silniejsze niż przy miesiączce. Ściskałam w zwiniętą w kulkę chusteczkę higieniczną. Pomagało bardzo. Piłeczka mała, chusteczka zwinieta w kulkę, to było najlepsze na złagodzenie bólu o dziwo.
Przy 4 cm rozwarcia dostałam znieczulenie zewnątrzoponowe.
Wcześlniej już zdeklarowałam się, że będę rodzić ze znieczuleniem. Sprawnie poszło. Igła wbijana w plecy zabolała jak ukłucie komara a trwało to sekundę.
Ból rozpłynął sie w niepamięci. Przykryli mnie kocem, jednak mimo braku odczuwania bólu nie mogłam usnąć. Nogi trzęsły mi się ze strachu, nie byłam w stanie zapanowac nad ich drżeniem. Całe szczęscie nikt tego nie widział, bo ukryłam je pod kocem.
Nawet nie spostrzegłam kiedy, zrobiło się 10 cm rozwarcia. Usłyszałam wcześniej historię, ze przede mną rodziła góralka, która wypchnęła bobasa za 3 skurczem partym. Pomyślałam sobie, spoko, ja też tak potrafię.
Poczułam skurze parte. Bólu nie czułam żadnego. Poród odbył się bez komplikacji, miałam okazję dotknąć wychodzącą główkę K. Dziwne uczucie. Sama nie wiedziałam, czy chcę, jednak miła pani doktor powiedziała, że mogę. Wykorzystałam więc okazję, bo nie wiadomo czy kiedyś jeszcze byłaby taka.
Położna instruowała mnie co i kiedy mam robić. Miałam do niej ogromne zaufanie, robiłam więc tak jak chciała, parłam na zawołanie, przestawałam przeć gdy nie trzeba było i tym sposobem po kilku parciach, z zachowanym kroczem bez żadnych nacięć, świat powitał mały K.
Położyli mi go na brzuchu, a moje myśli wypełniła poezja. Nie obyło się oczywiście bez płaczu, zarówno K. jak i mojego ze wzruszenia.
Dzielny mąż był ze mną od początku do końca. Zapewnił mi ogromne wsparcie! A przede wszystkim niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Głaskał mnie po głowie, przeżywał ze mną każdy skurcz, pomagał jak tylko mógł. Gdyby rozdawali medale za porody, zasłużyłby na taki, a nawet na 10,100 i milion takich. Kochany człowiek. Z dumą przecinał też pępowinę. Odważny i dzielny.
Potem przystawili mi K. do piersi i szkrab zaczął ssać.
Po porodzie marzył mi się jedynie prysznic. Mimo, że nakazywali leżeć i odpocząć przynajmniej ze 2h, już na salach na oddziale położniczym, poszłam się wykąpać. Ufff co ulga. Bardzo szybko się więc sama uruchomiłam.
Nastepne dni już nie były takie proste. Poród był porodem, dla mnie przynajmniej idealnym, lepszego nie mogłam sobie wymarzyć, dni po porodzie natomiast były koszmarne;/ nie przez opiekę, która była świetna. Po prostu rewelacyjna! Personel, generalnie położne, bo one najwięcej czasu spędzają z pacjentami, dbające o pacjentki, bardzo miłe i troskliwe. Poza tym kompetentni i cierpliwi lekarze.
Nauczyli mnie tam jak przystawiać K. do piersi, nie bagatelizowali żadnych wezwań do pokoju, instruowali z dużą cierpliwością, nawet o 3 nad ranem. Zastanawiałam się cały czas jak położne są zaspokajać potrzeby tych wszystkich pacjentek z taką dużą dozą sympatii i uśmiechem. Maja kobity cierpliwości dużo. Dobre jedzenie też tam było;).
Jeśli będę mieć drugie dziecko, zamierzam urodzić je w tym samy szpitalu.
Dlaczego więc było ciężko? Zmęczenie, nieprzespane noce, drugiej doby płacz K. obniżony nastrój i płaczliwość towarzyszyły mi przez kilka dni. To był jeden z trudniejszych okresów w moim życiu.
Dało jednak radę przetrwać.
Bardzo dużą i wspaniałą podporą w tamtych dniach okazała się moja przyjaciółka, z którą siedziałam w ławce w podstawówce i w kolejnych klasach, która urodziła w tym samym szpitalu ślicznego chłopca, dzień po mnie. Niesamowity zbieg okoliczności. Kochana osoba, z którą jakimś dziwnym trafem zawsze splatają się moje losy. Dzieki niej, wszystko jest bardziej kolorowe. Raźniej jest przechodzić przez to samo we dwie.
Dziękuję wszystkim:*




5 komentarzy:

  1. piękny opis, wzruszyłam się bardzo :) normalnie łza kreci sie w oku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. piękne wspomnienia :) a w którym szpitalu rodziłaś?

    OdpowiedzUsuń
  3. oo krakowianka :) w którym szpitalu rodziłaś?
    Piękny opis, aż mi się mój poród przypomina :)
    ja swój też wspominam bardzo dobrze, mimo bólu, okropnego zmęczenia uważam, że poród to super sprawa ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie, w którym szpitalu rodziłaś? Ja na Galla :) Bardzo Ci zazdroszczę. Ja poród wspominam okropnie, ale nie na tyle, żeby nie myśleć o kolejnym bobasku :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dawno nie było mnie na blogu, ale już odpisuję. Rodziłam w szpitalu na Siemiradzkiego. Sprawdziłam multum placówek i ten szpital wydał mi się najbardziej odpowiedni. Wszystkie moje znajome tam tez rodziły i to też mnie przekonało:)

    OdpowiedzUsuń