czwartek, 13 czerwca 2013

Glenn Doman, why not?




Niedawno wdrążyłam się w temat nauki czytania dla najmłodszych. Dzieci które jeszcze nie wyszły z kołyski, a już są bombardowane wyrazami pisanymi. Mam nadzieję, ze nie zabrzmiało to pejoratywnie, bo metoda ta przypadła mi do gustu.
Na pomysł "nauczania" wpadłam sama. 2 tygodnie temu zauważyłam, że Karolek zaczął coraz uważniej przyglądać się przedmiotom codziennego użytku. Niesamowity jest też dla mnie fakt, że tak małe dziecko słuchając mowy jest w stanie samo się jej nauczyć, ale w końcu jest też bombardowane wyrazami mówionymi, dlaczego więc nie zapoznać go z językiem pisanym? niestety, bardzo szybko okazało się że nie jestem pionierem w tym odkryciu:) i natknełam się na metode Glenna Domana, która staje się teraz coraz bardziej popularna w Polsce. Glenn Doman, absolwent University of Pennsylwania opracował w latach 60 dwudziestego wieku globalną metodę nauki czytania dla dzieci z uszkodzeniem mózgu. Jedna sesja trwa kilka sekund, sesji jest kilka na dzień, potrzeba więc jedynie odrobiny systematyczności w ich wykonywaniu. Pokazuję Karolkowi dużo rzeczy w domu i poza nim, co za różnica więc czy bedą to literki czy np. banan? zresztą zabawki ma jedne i te same przez dłuższy czas a napisy na tablicach zmieniają się. Z ciekawych książek "Naucz małe dziecko myśleć i czuć" Katarzyny Rojkowskiej i "Jak nauczyć małe dziecko czytać" Glenn Doman




 
Pierwszy post o metodzie tu.
W końcu gdy 35 stopni za oknem może zmobilizuję się do opisania metody:)
Zajmuje kilka sekund na dzień. Przeprowadzamy ją wtedy gdy dziecko i mama są zadowolone. Nie możemy nudzić dziecka. Zawsze po pokazaniu kart, ściskamy dziecko i mówimy, że jest mądre i wspaniałe. Przede wszystkim dajemy dziecku swój czas. To jest kilka domen Glenna Domana:)

Jak to wygląda w praktyce? czy chcemy wyhodować geniusza za kazda cenę? pewnie że nie:) przerost ambicji raczej nie należy do moich wad/zalet. Choć z drugiej strony zastanwiam się dlaczego geniusz dla niektórych brzmi tak pejoratywnie.

W sumie traktuję to jako eksperyment. Ciekawi mnie czy K. zdoła przyswoić sobie kilka wyrazów i je zapamiętać czy też nie. Nic nie tracę. 1,2 lub 3 minuty na dzień jestem w stanie na to poświęcić. Przynajmniej jest jakieś urozmaicenie pomiędzy pokazywaniem grzechotek a transportem na rękach:)

Mamy tablice o wymiarach 60cm x 10cm. Na każdej tablicy znajduje się jeden wyraz o wielkości 8 cm i grubości ponad 1cm napisany czerwony mazakiem lub wydrukowany czerwoną farbą drukarską.
W ciągu dnia robimy 9 sesji. Na jednej sesji pokazujemy jeden zestaw. Jeden zestaw ma być pokazany dziennie 3x dziennie. W jednym zestawie znajduje się 5 wyrazów. Codziennie jeden wyraz jest usuwany z każdego zestawu i dodawany nowy. Pomiędzy zestawami powinna być przerwa około półgodzinna. Acha i najważniejsze - jeden wyraz pokazujemy możliwie jak najszybiej, około sekundy lub krócej, mówiąc przy tym "Tu jest napisane...". To są reguły of the game:):) Zabawa ta skierowana jest dla dzieci 6 miesięcy-5 lat, choć w książce znalazłam też wersję nawet dla młodszych dzieci, chociaż cel jej przedstawiania jest też nieco odmienny.

Hardcorowa, przynajmniej dla mnie, oryginalna wersja mówi o pokazywaniu 5 zestawów w ciągu dnia, co daje 15 sesji, no way, biorąc pod uwagę pół godzinne przerwy pomiędzy sesjami. Nie byłabym w stanie tego zrealizować a przy okazji czułabym jakąś presję, więc dla mnie oryginał odpada.

Pokazuję zestawy wtedy, gdy mi się przypomni, stąd też czasem zdarza nam się nie przebrnąc przez wszystkie sesje. Rzadko, ale się zdarza. Czasem też nie chce mi się robić sesji w danym dniu. Nie robię więc. Często robi je mąż.
Jesteśmy teraz w 30 dniu według planu.
Jak bawi się K.?
K. na początku chłonął każdy wyraz, chciał oglądać ich nawet więcej - dokładnie tak jak napisali w książce.
Teraz zrobił się bardziej ruchliwy, uwagę skupia na milionie rzeczy i przeskakuje od jednego przedmiotu do drugiego. Tak więc, sesje ograniczamy mu do tego stopnia, aby nie stracił zainteresowania.
Z reguły cieszy się, gdy pokazujemy mu literki. Podnosi pupę i wyciąga do nich rączki.
Czasem dorwie się do niektórych tablic i zawzięcie je pałaszuje:)

Jeśli ktoś chciałby więcej się dowiedzieć, na temat tego, jak wygląda wprowadzanie metody w praktyce, zapraszam do zadawania pytań. Z chęcią też wysłucham opinii a jeśli ktoś praktykował metodę z chęcią dowiem się czy przyniosła rezulataty i jak to wyglądało w praktyce:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz