poniedziałek, 2 września 2013

Kajakiem po Wiśle

To był mistrzowski plan. Misterny plan.
Plan z mottem przewodnim, pod tytułem "Kapitan Planeta"
Wypalił jedynie w połowie. Mimo że sprawdzałam prognozę pogody co najmniej przez tydzień. Plan zachowany w całości w tajemnicy i odkrywany punkt po punkcie.
Postanowiłam zapewnić ukochanemu dzień rozrywki z okazji jego urodzin.





Pierwszy punkt: Ziemia.
Przejażdżka tandemem. Znalazłam w Rynku wypożyczalnię rowerów i w ofercie był również tandem. Zarezerwowałam go na określony dzień i godzinę.
Na miejscu uprzejmy Pan zdziwił się, że wypożyczamy go w ramach prezentu urodzinowego i krótko podsumował:
"Marny to prezent, raczej ciężka praca dla osoby siedzącej na przodzie"
Pracy jednak nie było, bo okazało się, że panowie zgubili klucz do obniżania siodełka i nie byliśmy w stanie jechać na tandemie. I całe szczęście. Jak zobaczyłam go w pełnej krasie, zdziwiłam się, że jest on aż tak ciężki. Kupa żelastwa przyprawiła mnie o dreszcze. Wypożyczyliśmy natomiast rowery zwykłe. I to był strzał w dziesiątkę!
Uwielbiałam swego czasu jeździć na rowerze.
Teraz był to pierwszy raz od co najmniej 2 lat, gdy zasiadłam na siodełku roweromobilu. Było bosko.
Tandem też wypróbujemy w niedalekiej przyszłości.

Punkt drugi: Woda.
Umówiliśmy się przy wypożyczalni sprzętu wodnego nieopodal mostu Dębnickiego. Pływałam kajakiem ze dwa razy w życiu, poczułam więc lekki stres patrząc na ogrom wody i niezbyt gładką taflę Wisły.
Tutaj okazało się, że osoba o większej masie powinna zająć tylne miejsce. Całe szczęście mąż nie polemizował (w sumie to nie wiadomo kto jest teraz cięższy:) i usiadłam na przodzie, co było chyba najmądrzejszym w tej kwestii posunięciem.
Dopłynęliśmy do kładki zakochanych ledwo uchodząc z życiem przed pędzącymi motorówkami. Raz nawet pan kapitan pogroził nam palcem.
Mąż umiał zmienić kierunek kajaka, ja kompletnie nie wiedziałam jak. Tym sposobem znosiło nas non stop do prawego brzegu Wisły i drżałam na całym ciele na myśl o wywrotce do zimnej wody.
Oglądanie mostów od dołu i Wawelu, z tej perspektywy, było ciekawym przeżyciem.





Generalnie było super! Jeszcze raz koniecznie muszę to powtórzyć.
Nie wiem tylko dlaczego mąż przy dopływaniu do przystani zakazał mi wykonywania jakichkolwiek ruchów wiosłem... tak jakby to była moja wina, że nas znosi...!:)
 ale o dziwo dobiliśmy do tej przystani bez problemu omijając dryfujące pojazdy wodne.

Punkt trzeci: Ogień.
Tuż nad wypożyczalnią sprzętu wodnego znajduje się miejsce, które wygląda jakby było wklejone z innego obrazka. Mowa tutaj o Karczmie Smily.
Uwielbiam tą knajpkę. Drewniane stoły, słupy z drewna na których siada się pod dachem na zewnątrz, ozdoby ze skór dzikich zwierząt, wycięty pień drzewa na środku (można policzyć słoje) a przede wszystkim ognisko z grillem. Na żądanie przychodzi pani z baru i rozpala grilla. Można zakupić kiełbaskę lub karkówkę do wyboru i samodzielnie smażyć mięsiwko nad płomieniami.
Byliśmy jedynymi operatorami przy ognisku, było więc miło i wyjątkowo. Szybko wysuszyliśmy zmoczone nieco ubrania.
 Tutaj towarzyszył nam już Karolek. Z zaciekawieniem patrzył na ogień i skonsumował swoją porcję zupki.
Knajpka jest dobra do napicia się piwa. 














Punkt czwarty: Powietrze.
Najciekawsza część. Niestety niezrealizowana. Złe warunki atmosferyczne - zbyt wietrznie... balon widokowy nad Wisłą nie mógł więc wystartować.
Mamy jednak wykupione bilety. Bilet ważny jest cały rok, czekamy więc teraz na odpowiedni moment.
Co ciekawe można wybrać się na balon z niemowlakiem. Dzieci do lat 3 wchodzą za darmo. Trzeba jednak zadzwonić przed wyjściem z domu i zapytać się, czy tego dnia balon będzie startować w powietrze.

Punkt piąty: Serce.
Nie ma to jak impreza w rodzinnym gronie przy torcie.



I z tych połączonych mocy powstał nie Kapitan Planeta lecz urodzinowy dzień mojego męża:)



1 komentarz:

  1. piękny pomysł! nigdy o takim nie słyszałam i spodobał mi się bardzo :) mąż pewnie był zachwycony :))

    OdpowiedzUsuń